Miał jedenaście lat, kiedy wybuchła wojna. Czternaście, kiedy wstąpił do Armii Krajowej. Siedemnaście, kiedy wtrącili go do trzech więzień i łagru. Teraz ma 91 i trenuje bramkarzy Parasola Wrocław. Jednego reprezentanta Polski już wychował.
– Ja się nazywam Jan Marian Słaby, urodzony 26 stycznia 1928 roku – zaczyna podróż po życiu. Po lwowskich uliczkach, które biegły pod sam Teatr Wielki, Starostwie Powiatowym w niemieckim władaniu, rosyjskim posterunku, gdzie wypytywali o pseudonim, hartujących więzieniach, powojennym Wrocławiu i jego boiskach. Po niemalże 92 latach.
Wojna wybuchła, kiedy miał jedenaście lat i ukończoną piątą klasę szkoły powszechnej. Godzinę bombardowania Wielunia i ataku na Westerplatte pamięta co do minuty.
Nie wyrzucam tych wrażeń z pamięci. Myśmy mieszkali w tym czasie we Lwowie. To było wtedy trzecie miasto w Polsce pod względem zaludnienia. Mój ojciec pracował w monopolu tytoniowym, niedaleko, w Winnikach. Mama była gospodynią domową, brat cztery lata starszy chodził już do gimnazjum – przedstawia rodzinę.
Lwowską Pogoń oglądał przez dziury w ogrodzeniu albo z trybuny Zielonej. Krzesełek nie było, kto się wdrapał, siadał na jednej z gałęzi kasztanowców. Więcej frajdy przysparzały mu dwa ognie.
Szóstą klasę ledwie rozpoczął, a znów lwowską ziemię spowiły chmury działań wojennych.
Niemcy wtargnęli do Lwowa. Wyrzucili Moskali szybką wojną, blitzkriegiem. Ciężko z żywnością było. Chleb jeden, taki niepełny kilogramowy na cały tydzień na osobę. Trzeba było stać w kolejkach. Mama mówiła mi, że daję sobie radę. Służyłem do mszy, byłem ministrantem, po mszy zawsze dostałem kawę i kawałek chleba – ilustruje słowami.
W wieku czternastu lat wstąpił do Armii Krajowej. Z zaprzysiężenia zapamiętał pseudonim generała "Adam" i że mieszkał przy małej uliczce Heninga. Wojna życia nie zatrzymała. Nie zaniechał nauki, postarał się o pracę. Zaczynał w HKP, Wojskowych Zakładach Samochodowych. Heeres Kraft-Park w okupowanym Lwowie. "Ciężka praca, szczególnie pod wozem. Brudno". Poszedł za gońca.
Miałem już szesnaście lat, służbowy rower, przepustkę, że mogę jeździć, bo nie wszystkim było wolno. Dostałem tę pracę dzięki późniejszemu kardynałowi Jaworskiemu, który mieszkał na sąsiedniej ulicy. Dwa lata starszy ode mnie, też robił za gońca. Było mi tam dobrze, miałem obiad. Tanio, dwa złote kosztował. Kolegom, przyjaciołom wydawałem zezwolenie na prawo jazdy na rower – wspomina.
Zwolnili mnie w okolicy Bożego Narodzenia w 45 roku. Koniec listopada, po tygodniu albo dwóch przychodzi narzeczona mojego dowódcy. Mówi do mnie: Stefan prosi, czy pan nie mógłby ułatwić mu wyjazdu do Polski. Mówię: dobrze. Ubieram się tak, jak wyszedłem z obozu. Buty niemieckie z zoneglami, niemiecki płaszcz, czapka z nausznikami i idę do rejestracji. Na lewe nazwisko dostałem papiery. Najważniejsze było, gdzie się urodził. Podałem Dębica, bo to było za Sanem. Wychodzę, oddaję jej – zamyka temat.
Nazwiska generała pan Jan nie zdradzi. Zapisał się w jego pamięci, tyle że źle. Etos nie pozwala oczernić kompana po broni.
Prace podejmował różne. Między innymi jako referent ewidencji ludności i sekwestator, czyli komornik. Uniknął wojska, wybrał studia na AWF-ie, wówczas Studium Wychowania Fizycznego przy Akademii Medycznej. Dały mu warsztat instruktora piłki nożnej.
W Pilmecie pracował w laboratorium metalograficznym, w szkole uczył WF-u, a na Stabłowicach prowadził piłkarskie treningi. Nie tylko piłkę miał w zakresie obowiązków.
A jak byłem w gazie, to i hokejem się zajmowałem. Rano, o siódmej WF, potem zakład pracy, po pracy piłka nożna. I w nocy o jedenastej w Opolu miałem lód, trzy razy w tygodniu. Drugi trener w drugim tygodniu, ja wtedy nocą odpoczywałem.
Do Lwowa wracał parokrotnie. Pierwszy raz po 42 latach. Ostatnio pojechał tam trzy, może cztery lata temu. Nie jest pewny. Po latach Ukraińcy wynagrodzili mu krzywdy wyrządzone przez "Moskali". Częściowo. Miesięcy i obrazów z więziennej celi nie wymażą.
Czekałem 50 lat na otrzymanie kombatanctwa. Po 89 roku miałem dwóch AK-owców, ale nie z mego oddziału. Dwóch z wojska, znali mnie, ale z wojska nie, bo chodzili na bandy UPA. I dwóch notarialnych, też nie. Dopiero jak mój przyjaciel powiedział, do której Ukrainki napisać. "Ona prowadzi poszuk, ona ci załatwi".
Na maszynie, po polsku. Po dziewięciu miesiącach dostałem dokumenty. Zaświadczenie o rehabilitacji. 54 i 57 paragraf, to te polityczne. Wydał mi to ukraiński sąd. Przetłumaczyłem i natychmiast dostałem dokumenty kombatanckie. W 2000 roku je otrzymałem. Więcej jak pięćdziesiąt lat czekałem – przez rozgoryczenie przebija się duma.
Piłka zaplanowała mu część życia. Wiele dni organizowała od rana do wieczora. Siedemdziesiąt lat niedługo minie, od kiedy trudni się trenerką. Jeszcze trzy dekady temu istniała Wyższa Szkoła Wojsk Radiotechnicznych, a tam Polonia Jelenia Góra. Trzecia liga.
Przyjeżdżałem, żeby przed spadkiem ich bronić. Dziewięć godzin trwał trening. Tu mnie zwalniał przełożony o w pół do drugiej, o w pół do trzeciej miałem pociąg. Albo taksówkę brałem do Jeleniej Góry. Tam o w pół do piątej już czekali. Albo motorem, albo autem na trening. W pół do ósmej z powrotem do Wrocławia. Utrzymałem ich! – wspomina z radością.
Do Parasola zaprosił go założyciel i prezes Michał Popek. Klub w zeszłym sezonie awansował do okręgówki. Trenują we wtorki, czwartki i piątki. Pan Jan przyjeżdża we wtorki i czwartki. I w sobotę na mecze.
Jestem trenerem pierwszej klasy. Zrobiłem mistrzostwo Dolnego Śląska juniorów ze Ślęzą. Tych z trzeciej ligi uratowałem. A teraz jestem kierownikiem drużyny.
Batiar, człowiek lwowskiej ulicy. Zahartowany, mocny egzemplarz. Taki, który nawet zimą wyjdzie trenować bramkarzy, byle śnieg nie zalegał za bardzo, a sztucznej trawy nie przykrył lód. "Jak nie ma sali, to gdzie mam z nimi trenować zimą?"
Żródło: TVPSPORT.PL